
Taaak jest. Udało mi się wczoraj dotrzeć do sklepu z komiksami. Mają tego tu tony, najróżniejszego stuffu, rzeczy, których nigdy nie widziałem... I wszystko po Francusku. Co więcej dotarło jakoś do mnie, gdy przeglądałem to wszytstko iz rynek Belgijski jako jeden z najbardziej rozwiniętych Europejskich rynków graficznych nowel [obok mnie komiksy przeglądali ludzie, którzy tak jak ja dopiero z roboty wyszli. pod krawatem, w garniakach... sic!] może być dla mnie... językowo zabójczy. Kto bowiem chciałby sprowadzać komiksy po angielsku, jeśli w kraju wychodzi miesięcznie paredziesiąt pozycji zaróno tutejszych, jaki tłumaczeń zagranicznych. Czarna rozpacz. I prodte wnioski niestety, w Europejskim komiksie bez Francuskiego- ani rusz.
Może tego nie widać, ale zdjęcie powyższe zrobiłęm, by uwiecznić guza na moim czole. Nie jestem w stanie się przyzwyczaić do powiedzmy dość kontrowersyjnego położenia mego łóżka pod kaloryferem, który jest ponad moją głową i dzień w dzień wstając mam przypominajkę tego jak bolesna jest świadomość. ;) plus: to naprawdę fajne lustro, mające kupe załamań.
Wczoraj w ramach tego, iż i tak oddaliłem się znacznie od wszystkich znanych mi miejsc szedłem dalej przed siebie aż trafiłęm na okolicę grozy. Jeśli byłeś/byłaś kiedyś w takim miejscu to pewnie rozumiesz o co chodzi... Nie wiesz gdzie jesteś ale masz świadomość, że jeśli tylko wyjmiesz z kieszeni mapę to nie tylko nie dowiesz się gdzie jesteś ale już nigdy stąd nie wrócisz.
Bottom line nie kupiłem i nie zauważyłem nic ciekawego próćz jednego sklepu z orientalnymi meblami koło parlamentu. Nie spodziewałem się też tego, że praca może dawać aż tak w kość. Wracasz do domu, jesz jakieś jedzenie i padasz modląc się by tym razem na BBC nie było "Łimbledonu". Ale przynajmniej nie jestem jedynym spranym-sąsiadki z góry też są zawsze równie wymęczone.
Lecę dalej do pracy
-M