Wigilia. To ten budynek spłonął ostatnio – mówi, kumpel Brazylijczyk pokazując mi z swego balkonu czarną bryłę w krajobrazie wieżowców. Ponad 50 ludzi pochłonął ogień. Elektryczny ogrzewacz, lampa oliwna, wersji jest wiele. Faktów parę: brak nadającej się do tego celu drogi pożarowej, bezradność straży pożarnej, konsekwencje w postaci zakazu sztucznych ogni 31 grudnia (chińskiego nowego roku to nie dotyka, bo na posłuch nie można by liczyć).
Igła w gramofonie przeskakuje parę taktów. Mija miesiąc.
Pada śnieg. Czerń nieba rozświetlona jest iluminacją budynków z nad Bundu. Robię zdjęcia szachownicy białych dachów.
Kanapa jest wygodna, a przed nami stoi komicznie wielki telewizor. Tym razem to z płytą rzeczywistości jest problem: w ścieżkę muzyczną filmu wkrada się niepasujący do niej dźwięk syren. Znajomy Amerykanin podskakuje z fotela i zaczyna krzyczeć, że musimy wyjrzeć za okno.
Jedno z pól szachownicy dachów zmienia kolor na złocisto żółty. Płomienie pochłaniają dwu piętrowy budynek. Mijają dosłownie minuty i ten jeszcze niedawno kwadratowy kształt zamienia się w słup ognia. Amerykanin kręci wideo, jednocześnie przyjmując rolę narratora, rodem z Youtube. Mam nadzieje, że nikomu nic się nie stało – powtarza, jak mantrę Chinka. Ja nawet nie wiem jak aparat znalazł się znów w mych rękach.
Zmienia się tępo adaptera, obroty na minutę podskakują. Mrugam. Przyjeżdża straż. Mrugam. Przypominające z tej odległości żołnierzy-zabawki postacie strażaków pojawiają się na dachach, ich sylwetki rozświetlone są złotem ognia i zimnym białym światłem latarek. Mrugam. Pozostaje jedynie ogromny totem dymu unoszący się nad zgliszczami. Mrugam. Mam nadzieje, ze nikomu nic się nie stało – powtarzam za Chinką.
epilog
Następnego dnia próbujemy zobaczyć budynek z bliska. Z głównej drogi skręcamy w mniejszą, by wejść w alejkę, pełną używanego sprzętu RTV AGD, z której musimy zejść drużką, która jest tak wąska, ze ledwo mogą się w niej minąć dwie osoby. Jak tutejsi strażacy potrafią poruszać się po takim labiryncie? Skręcamy raz ostatni i przed naszymi oczyma staje tłum ludzi górujący nad tym, co pozostało z domu. Ktoś z tłumu warczy i rzuca nam, że mamy stąd zmiatać. Zmiatamy.