18. noc z życia cyklisty

Bez zdjęć. Wybacznie, lecz na roweze nie sposób ich robić.
Zwyczajowo już późnym wieczorem, jeśli nie ma innych atrakcji [żadkość to ostatnio] wybieram się na wycieczkę rowerową. Tym razem w akompaniamencie kumpla z Leeds. Nie była to zwyczajna wycieczka, z drugiej zaś strony niewykonalnym wydaje się wybranie się gdziekolwiek w Chinach bez doświadczenia czegoś co wywołuje w tobie uczucie surrealności rzeczywistości cię otaczającej.
Przystanek numer jeden. Jadąc ulicą zauwazamy jakies miejsce z ubraniami. 10:00 i nadal otwarte, czemu nie sprawdzic co oni tam porabiają? I tu niespodzianka: to nie jest krawiec. Lub też raczej niezwyczajny krawie: w zakładzie szyją ubrania dla denatów. Strasznie mili właściciele, dumni z swego fachu, gotowi opowiedzieć o szegółach swej pracy - bez potrzeby sprzedaży czegokolwiek. Trochę to smutne spotkanie - Matka stara się nas zachęcić do wzięcia do "językowej wymiany" jej syna, który nic nie duka po angielsku. Widać, iż bardzo jej na tym zalezy ale nikt z znanych mi tu osób nie będzie zainteresowany- jak 14 latek moze cię czegokolwiek nauczyć?. Mimo to znajomy zabiera ich telefon.
Dwa bloki dalej[to wbrew pozorom spory kawał drogi tutaj]... Krzyk. Kobiec krzyk tak niesamowicie pełen desperacji i bulu, że jeszcze dziś rano przechodzą mnie ciarki. Nikt nic nie robi. Wszyscy tylko się obracają na chwilę i zaraz potem wracają do swych spraw. Klasyczna, Chińska społeczna reakcja na wszytkie tego typu zdarzenia. Może to tylko po to bym mógł się lepiej sam ze sobą czuć ale tłumaczę sobie, iż i tak nic bym pewnie nie mógł zrobić - ciemna uliczka, a my jesteśmy naprawdę daleko od europejskiego swego.
Wracamy w ciszy.

Na parę dni będe pozbawiony dostępu do internetu - będzie w hotelu miał miejsce jakowych maintance. Pauza. :)

Pozdra
-M