Z pobytem w Chinach jest trochę jak z filmem Tarantino.
Ale po kolei. 3 lata nauki Chińskiego, z lepszymi/gorszymi skutkami, i dużo więcej czasu, który poświeciłem na zajmowanie się około chińską tematyką, powinno zaowocować, że na większość rzeczy chińskich jestem przygotowany. Rzeczywistość jest trochę inna, owszem wydaje mi się, że jestem ‘przygotowany’, ale raczej ‘przygotowany na bycie nieprzygotowanym’.
Pozwolisz, że przytoczę dwie historie z ostatnich dni:
Ostatnio po nocnej wizycie w znajdującym się niedaleko kampusu Hongfang, czyli Red Town, które jest czymś zupełnie innym, niż sugerowałaby nazwa ( składa się bowiem z kompleksu galerii, o czym już niedługo w następnych postach), trafiliśmy znów pod znajdujący się przy kampusie sklep nocny. W Szanghaju picie w miejscach publicznych nie jest zakazane, zatem bez butelki Qingdao (o którym również potem napiszę!) w nocnym skwarze nie da się poruszać. Pod sklepem siedziało dwóch mężczyzn pochodzenia afrykańskiego, w ubraniach koszykarskich, piją… Quingdao i mają ze sobą soundsystem, z którego wydobywa się ciekawe brzmienie. Ponieważ to nie pierwszy raz tego wieczoru, gdy mijamy ich z własnymi butelkami, zapraszają nas do siebie. Okazuje się, że obydwaj pochodzą z Zambii. Opowiadają o życiu w Chinach (mają 9 i 8 lat stażu). Na kampusie grają co poniedziałek w kosza, obydwaj byli tu na stypendium, spotkał ich przewrót w kraju i zostali. Jeden z nich jest producentem muzycznym i ma pod sobą ‘swoich’ chińczyków, którzy przyjeżdżają po niego samochodami. Ostatni raz kiedy spoglądam na zegarek jest 3cia a my nadal siedzimy pod sklepem. Niewystarczająca ilość abstrakcji? Z miłą chęcią serwuję drugą historię.
Pierwszy wypad na nocny Shanghaj. Lądujemy w miejscu w strykte centrum Shanghaju. W barze gra grupa 3 muzyków. Filipińczycy (nie wiem dlaczego ale wszystkie live acty w barach dla bogatych są albo filipińskie albo tajlandzkie.).Gruba kobieta w czapce z żabimi oczami zasuwa na klawiszach. Na gitarze zasuwa nieziemsko człowiek wyglądający jak, Danny Trejo (patrz filmy Rodrigueza, w szczególności ostatni Machete). Grają covery muzyki z lat 70tych i robią to naprawdę dobrze. Wnętrze wygląda jak mieszanka wersalu z barem sushi. Przepych. Na wszechobecnych monitorach puszczone jest Discovery. Program o konstruowaniu samochodów, którymi potem konstruktorzy ze sobą walczą. Rozwałka. Po jakimś piwie pojawia się biały, mający z 60 lat mężczyzna, chudy, przygarbiony, łysawy, cały ubrany w biel. Staje koło nas, podciąga spodnie, zapina pasek, zapina rozporek. Niby nic w tym dziwnego, tylko wyszedł z toalety, a ja tam przed chwilą byłem i nikogo prócz mnie tam nie było… Teraz zauważamy, że nad nami jest jeszcze jedno piętro, a pochód ‘w tą i we wte’ różnych pań, ubranych skąpo i kolorowo, sugeruje wyraźnie, jaki przybytek znajduje się za drzwiami koło łazienki, których bacznie strzeże ochroniarz. Te same panie podają kości grającym dyskretnie koło nas gościom. To wszystko w jednym pakunku, w jednym barze, wcentrum jednego z największych miast świata.
Chiny są jak film Tarantino: wiesz tyle, że nie jesteś w stanie przewidzieć tego, co jak i kiedy się wydarzy. Możesz jedynie być przygotowany na to, że cię zaskoczą.
Photo:
Chinglish, czyli angielskie tłumaczenia oraz ślub bogatego (strach się bać jak bardzo) chińczyka /i/ pochód ferrari, porsche i bentleyi należących do jego przyjaciół. Było ich z dwadzieścia…